Wydawało się, że las nie ma
końca.
Od kilku godzin wędrowałam między
drzewami, a każdy, choćby najdrobniejszy, szelest przyprawiał mnie o gęsią
skórkę. Mój oddech był nieustannie ciężki, nie potrafiłam się uspokoić. Dopiero
gdy między liśćmi zaczęły przebijać się pierwsze promienie ciepłego, majowego
słońca, odczułam ulgę – byłam daleko od największego niebezpieczeństwa i choć
bez różdżki, to jednak względnie uspokojona. Wciąż znajdowałam się na skraju
paniki i wiedziałam, że śmierciożercy mogą mnie znaleźć w każdym momencie,
jednak musiałam choć na chwilę odsapnąć, tak więc zwolniłam kroku i kiedy
uznałam, że to miejsce nadaje się do spoczynku, ciężko usiadłam na wilgotnej
ściółce, nie dbając o jakiekolwiek magiczne zabezpieczenia. Byłam zbyt
zmęczona, żeby o tym myśleć, a mech był wtedy taki wygodny, taki miękki, że
szybko zasnęłam. Nie śniło mi się wtedy wiele – a może po prostu nie pamiętam.
Gdy się obudziłam, słońce stało
już wysoko na niebie, było więc koło południa. Przespałam wprawdzie kilka
godzin, jednak czułam się tak samo zmęczona, jak wcześniej, może nawet
bardziej. Czułam się, jakbym miała piasek pod powiekami, oczy mocno mnie piekły
i, mimo że starałam się tego nie robić, często je tarłam, co w sumie tylko
pogarszało sytuację. Może to wszystko miało związek z głosami, które słyszałam
w snach. Wołały one moje imię, potępiały mnie za tchórzostwo i oznajmiały, jaka
kara mnie czeka. Czułam się przez nie zmiażdżona, jakbym faktycznie zasługiwała
na los gorszy od śmierci. To ja powinnam stać na miejscu Luny, dzieci i
opiekunek. Powinnam wić się na zimnej posadzce, palona żywcem. Mimo, że
zaczynał się trzeci dzień maja, było bardzo zimno.
Dopiero teraz odczułam, jak
bardzo brakuje mi różdżki. Nie jestem przyzwyczajona do radzenia sobie bez
magii, ponieważ zazwyczaj, gdy było mi zimno, albo zakładałam sweter, albo
ogrzewałam powietrze dookoła prostym zaklęciem. Teraz doskwierał mi brak obu
tych rzeczy, więc jedyne, co mi zostało, to skulić się na ziemi i objąć nogi
ramionami. I wtedy, w tym zimnym lesie,
gdzie tak bardzo doskwierała mi samotność, w moich myślach pojawiło się jedno
słowo. Jedno imię.
– Ethan – szepnęłam, a w moich
oczach zakręciła się łza. Pociągnęłam nosem i poczułam do siebie samej jeszcze
większe obrzydzenie. Przez całą noc ani razu o nim nie pomyślałam, uległam
instynktowi i ratowałam własne życie, zapominając przez to o reszcie świata –
również o Ethanie, który albo teraz walczy, albo ucieka, tak jak ja, albo już
nie żyje. Jeśli znajdował się w sercu bitwy, w Hogwarcie, to co z nim teraz? Co
z samym Hogwartem? Harry Potter nie żyje. Teraz dopiero to do mnie dociera.
Harry Potter nie żyje.
Nasza nadzieja na wybawienie,
nasz obrońca, nasza przepowiednia. Przecież zostało powiedziane, że on nas
wszystkich uratuje, a gdzie teraz jest? Nie żyje!
Harry Potter.
Nazwisko, które jeszcze kilka dni
temu napawało mnie entuzjazmem i radością, przywoływało wizję szczęśliwego
świata, bez Sami–Wiecie–Kogo, bez jego sługusów, bez morderstw, dzisiaj jest
symbolem największej porażki magicznego świata. Jak to możliwe, że on zginął?
To musi być jakieś kłamstwo, podstęp, mistyfikacja!
Nie potrafiłam uwierzyć w słowa
Luny. Nigdy wcześniej nic nie zostało mi odebrane w tak gwałtowny i brutalny
sposób, jak teraz nadzieja. Skoro nie ma już Dumbledore'a, Harry'ego, profesor
McGonagall, a Voldemort przejął władzę nad magicznym światem... Gdzie mam się
podziać? Boję się jeszcze bardziej, niż w nocy. Wtedy działałam pod wpływem
impulsu i adrenaliny, teraz mój lęk jest prawdziwy i uzasadniony. Muszę na
razie zostać tutaj, w lesie, znaleźć jakąś różdżkę w pobliskich wsiach i po
prostu sobie poradzić.
Powoli się podniosłam,
rozciągając wszystkie kończyny. Wzdrygnęłam się, gdy coś przeskoczyło w moim
lewym barku. Bolały mnie mięśnie i stawy, czułam w nich kilometry przebyte
nocą. Teraz rozejrzałam się dookoła. Otaczały mnie krzewy, drzewa, trawy – po
prostu las. Delikatny wiatr poruszał liściastymi koronami, młode pnie uginały
się, jęcząc przy tym głośno. Szczęśliwie dla mnie, było jasno i widziałam dosyć
wyraźnie. Pierwszy krok okazał się być najtrudniejszy, jakby nieprzerwanie
tkwiła we mnie obawa, że zaraz wyskoczy na mnie horda śmierciożerców, więc gdy
pod moim butem gałązka pękła z trzaskiem, spięłam się do biegu. Nic jednak się
nie stało, żadne klątwy nie poszybowały w moją stronę, żadne wrzaski nie przerwały
leśnej ciszy. Zmieniło się jedynie moje nastawienie, bowiem przy każdym
kolejnym kroku czułam się coraz spokojniejsza, aż w końcu przeszłam do
intensywnego marszu. Wymachiwałam również rękami, chcąc się chociaż trochę
rozgrzać, gdyż majowe słońce nie grzało bynajmniej tak mocno, jak bym chciała.
W dalszym ciągu czułam potworne poczucie winy i obrzydzenie względem samej
siebie, ale wiedziałam, że muszę coś zrobić, bo jeśli już uratowałam swoje
życie, to warto byłoby je zachować na dłużej. Musiałam znaleźć jakąś wioskę czy
małą miejscowość, miejsce, w którym mogłabym przenocować i coś zjeść. Nie
dałabym rady przeżyć w lesie choćby kilku dni, magia zawsze wszystko ułatwiała.
Tacy są w większości czarodzieje – przyzwyczajeni, że nie muszą wykonywać żadnej
ciężkiej pracy, a wystarczy tylko ruch nadgarstka i machnięcie różdżką. Jak
wygodnie.
Trochę żałuję, że od urodzenia
byłam tak zależna od magii, bo teraz nie posiadam niemal żadnych manualnych
zdolności. Nigdy w życiu nie rozpalałam ogniska, nie zbierałam jagód ani
grzybów, a już na pewno nie ubijałam zwierząt, żeby otrzymać świeże mięso. Nie
łowiłam też ryb, nie plotłam niczego z liści, trawy i gałęzi, nie wspinałam się
na drzewa. Całe życie spędziłam w ciepłym i wygodnym domku, z wszystkim podanym
na tacy. Obecność dzikich zwierząt mnie przeraża, a świadomość, że w tym lesie
jest mnóstwo insektów przyprawia o szybsze bicie serca. Modlę się tylko, żeby
nie był to las podobny do hogwardzkiego Zakazanego Lasu, bo jeśli tak będzie,
to chyba zacznę żałować ucieczki z Doliny Godryka jeszcze bardziej.
Słońce chyliło się już ku
zachodowi, gdy ujrzałam w oddali światła latarni. Przyśpieszyłam kroku, chcąc
tam dotrzeć przed zmrokiem, chociaż moje nogi niemalże odmawiały posłuszeństwa.
Byłam wykończona; od wczorajszego wieczora nic nie piłam ani nie jadłam, a
wiele godzin biegu i marszu wyzuło mnie z sił. Po drodze rozglądałam się w
poszukiwaniu jakichkolwiek owoców, ale jak już jakieś znalazłam, to nie
zrywałam ich w obawie przed zatruciem. Widok wioski ucieszył mnie więc
niezmiernie i dojście do niej stało się moim głównym celem. Żeby tego dokonać,
musiałam jeszcze zejść ze wzgórza, dzielącego las od domów. Nie było ono bardzo
strome, jednak powoli robiło się już ciemno, a na stopach miałam buty niezbyt
przystosowane do tego wypraw. Westchnęłam głęboko, po czym zaczęłam mozolnie
schodzić, uważając, by nie zahaczyć stopą
o wystający konar lub jakiś kamień. Upadek nie skończyłby się zbyt wesoło.
Gdy w końcu dotknęłam pewnego
gruntu, odetchnęłam z ulgą. Wioska, do które wjazd znajdował się zapewne z
drugiej strony, wyglądała na zamieszkaną. W niektórych oknach błyskało
migotliwe światło, a pod jednym z budynku – stwierdziłam, że to jakiś bar –
panował dość duży ruch, co chwilę ktoś wchodził albo wychodził. Na prawo ode
mnie znajdowały się pastwiska i zagrody. Błądziło tam jeszcze kilka owiec,
które co kilka minut odzywały się swoim beczeniem. Kawałek dalej dostrzegłam
mężczyznę na końskim grzbiecie. Natomiast lewa strona była niemal całkowicie
zabudowana. Budynki mieszkalne, kilka sklepów, bardziej w głębi ratusz.
Centralnie na wprost mnie znajdował się okrągły rynek, na środku którego stał
wysoki pomnik, przedstawiający rosłego mężczyznę w bardzo pewnej siebie pozie.
Wyglądał jak władca, piękny i potężny.
Ruszyłam przed siebie, ostrożnie
kładąc stopy na brukowanej ulicy. Bałam się, że i tutaj dotarli śmierciożercy,
chociaż wszystko wskazywało, że mieszkają tu mugole.
Weszłam do baru, który tak
naprawdę okazał się być czymś w rodzaju karczmy. Przy dużych stołach siedziało
po kilkanaście osób, przeważnie mężczyzn. Wszyscy sączyli piwo i głośno
rozmawiali. Co chwilę ktoś wybuchał śmiechem. Pomiędzy klientami krążyła
szeroko uśmiechnięta kelnerka, natomiast za ladą stał wyraźnie znudzony barman.
Jego wzrok utkwiony był w małym pudełku wiszącym nad półką z alkoholami. Na
owym pudełku widać była kilka malutkich postaci, zażarcie ze sobą
dyskutujących. Pamiętam ten przedmiot z lekcji mugoloznawstwa: to chyba
telewidzor, telewizjor czy... W każdym razie coś z tele. Widziałam to nieraz w
podręczniku, ale mimo to zadziwił mnie widok tej maszyny tutaj. Dla mugoli to
coś najnormalniejszego pod słońcem, podczas kiedy dla nas, czarodziejów,
kwalifikuje się to do obiektów czarno magicznych. Przełknęłam ślinę i podeszłam
do baru, jednak mężczyzna nie zwrócił na uwagi, nadal zapatrzony w ekran.
Odchrząknęłam i dopiero wtedy
zwrócił na mnie uwagę. Jego małe oczy zlustrowały mnie, zaczynając na czubku
głowy, a kończąc na brzuchu. Barman uniósł brwi w niemym zdziwieniu – musiałam
wyglądać strasznie, spocona i brudna, z liśćmi oraz gałązkami zaplątanymi we
włosach.
– Dzień dobry – powiedziałam
cicho, odkrywając że mój głos również nie był w najlepszej formie.
Odkaszlnęłam, zastanawiając się, czy moje słowa były wystarczająco głośne.
– Dobry – burknął barman,
odwracając się w moją stronę. Pokaźny brzuch tego postawnego i bardzo
umięśnionego mężczyzny przykryty był czerwoną koszulką z nadrukiem, na jego
nadgarstkach zawiązanych było kilka rzemyków, a szyję zdobił krzyżyk zawieszony
na srebrnym łańcuszku. Nie miał wcale włosów, co przy krzaczastych brwiach i krótkiej
brodzie sprawiało dosyć groźne wrażenie, szczególnie że nie patrzył na mnie
przyjaźnie. Raczej podejrzliwie. – W czym mogę pomóc? – zapytał, a głos
doskonale odzwierciedlał jego wygląd – szorstki i niezbyt życzliwy.
– Chciałabym wynająć pokój na jedną
noc.
– Oczywiście. Czy przynieść do
pokoju kolację? – Barman zapisał coś w notesie, kiedy potwierdziłam. Sięgnęłam
do kieszeni, ale wtedy mężczyzna zaoponował. – Zapłaci pani rano, jeśli pani to
nie przeszkadza. Zsumujemy wtedy wszystko. Proszę o tym nie zapomnieć. – I
podał mi klucz do pokoju numer 14. Przyjęłam go, po czym skierowałam się na
schody. Po drodze minęłam suszarkę z zawieszonymi na niej ubraniami i walcząc z
wyrzutami sumienia, zdjęłam z niej kilka bar majtek, skarpetek oraz spodnie i
bluzę, po czym szybko przemierzyłam odległość dzielącą mnie od pokoju. Gdy
drzwi się za mną zamknęły, wypuściłam głośno powietrze, uświadamiając sobie, że
od momentu odejścia od baru je wstrzymywałam.
Pokój był mały i urządzony
skromnie, ale dosyć przytulnie. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno z
widokiem na rynek, tuż pod nim stało kuszące mnie łóżko, a prostopadle do
niego, na prawo ode mnie, duża szafa. Po lewej były drzwi, zapewne prowadzące
do łazienki. Na drewnianej podłodze leżał zaś kremowy dywan. W pokoju panował
przyjemny, kwiatowy zapach, który zawdzięczałam pewnie wazonowi pełnemu lilii,
który zdobił mały stolik nocy. Żałowałam, że w wyposażeniu pokoju nie znalazł
się ten przedziwny wynalazek mugoli, telewidzjer, który widziałam na dole.
Rzuciłam ubrania na łóżko i zajrzałam za
drugie drzwi; faktycznie znajdowała się tam łazienka, bardzo mała, ale tak samo
jak pokój, dosyć miła dla oka. Wycofałam się do pokoju, gdzie położyłam się na
łóżku, oczekując na kolację, podczas kiedy moje myśli były wciąż zaprzątnięte
wydarzeniami ostatniego dnia. Krzyki tamtych dzieci wciąż obijały się o ściany
mojej czaszki, kiedy próbowałam się choćby trochę odprężyć. Nie zasługiwałam na
odpoczynek ani na schronienie, choć oba teraz dostałam. Tak to właśnie wygląda.
Nie spałam długo tej nocy, by nie
przegapić świtu. W szafie znalazłam stary, poniszczony plecak, jednak jako tako
nadawał się jeszcze do noszenia. Wrzuciłam do niego moje stare ubrania,
zeszłego wieczoru wyprane w zimnej wodzie, oraz połowę wczorajszej kolacji,
szczelnie zapakowaną w papier śniadaniowy, o który poprosiłam kelnerkę. Sprzed
drzwi innego klienta sprzątnęłam wiązane buty z wysokimi cholewami (sprawiały
wrażenie ciepłych i bardzo wytrzymałych), które ich właściciel musiał tam
zostawić, nie chcąc nabrudzić w pokoju. Rzeczywiście, były one mocno zabłocone,
ale akurat mi to nie przeszkadzało. Oprócz tego w plecaku znalazło się mydło
znalezione w łazience, litrowa butelka po brzegi wypełniona wodą oraz zapałki,
które zdążyłam wczoraj zamówić przy barze. Barman zapytał, czy nie chcę
zapalniczki i choć wizja posiadania przedmiotu, o którym uczyłam się na
mugoloznawstwie była bardzo pociągająca, to jednak odmówiłam i wzięłam dobrze
znane mi zapałki. To była ta bezpieczniejsza opcja.
Szybko ubrałam się i przerzuciłam
plecak przez ramię. Otworzyłam okno, starając się nie robić hałasu, po czym
przerzuciłam jedną nogę na drugą stronę. Dokładnie pode mną znajdowało się
usypane siano. Sama nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. To było jak
uśmiech od losu, chociaż doskonale wiedziała, że akurat do mnie nie powinien
się on uśmiechać. Ulica również była pusta, co w gruncie rzeczy o te porze nie
powinno mnie dziwić – słońce jeszcze nie wzeszło.
Nabrałam powietrza w płuca, mocno
zacisnęłam zęby, żeby przypadkiem nie krzyknąć, po czym przerzuciłam nad
parapetem drugą nogę i puściłam się framugi. Leciałam tylko przez chwilę i mimo
siana mającego zamortyzować upadek, poczułam ból w kości ogonowej. Jęknęłam,
podnosząc się i wyciągając ze sterty plecak. Czeka mnie dzisiaj jeszcze długa
droga i mam nadzieję, że będę już daleko stąd, kiedy zorientują się, że
zniknęłam.
Nie dość, że tchórz, to jeszcze
złodziejka i oszustka. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale mimo to czuję
się nieco rozgrzeszona, jakby chęć ratowania życia mogła mnie ułaskawić. Jedyny
problem tkwi w tym, że nie wiem, co robić dalej. Gdzie iść? Nie mam żadnego
obranego celu ani schronienia, w którym mogłabym zatrzymać się na dłużej. Nie
wiem, co z moją rodziną. Rodzice mieszkali w Londynie, ale czy jeszcze tam są?
Czy w ogóle żyją? Ta myśl przyprawia mnie o dreszcze. Przypominam sobie, że mój
brat ma tyle lat, co najstarsze dzieci w domu opiekunek.
Ruszam naprzód. Nie wiem nawet,
czy muszę uciekać. Nie jestem nikim ważnym, może śmierciożercy nie zamierzają
ścigać każdego napotkanego czarodzieja. Może zapomną o tej drobnej,
tchórzliwej, nic nie znaczącej dla świata Lucy Holt. Taką mam nadzieję. Po raz
pierwszy w życiu chcę, by ktoś o mnie zapomniał. Po raz pierwszy modlę się do
Boga, by mi pomógł. Dzisiaj debiutuję. W tchórzostwie, kradzieży, oszustwie i w
modlitwie.
___
Rozdział jest krótki, ale wydaje mi się, że zawarłam w nim wszystko, co chciałam.
Dziękuję za komentarze pod prologiem, wiele to dla mnie znaczy. Cieszę się, że wam się podoba.
Luniaczku, dziękuję za kod na akapity, jest wielce przydatny! :)
Dziękuję za komentarze pod prologiem, wiele to dla mnie znaczy. Cieszę się, że wam się podoba.
Luniaczku, dziękuję za kod na akapity, jest wielce przydatny! :)
Pozdrawiam cieplutko ;)
Rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Niby jeszcze nic się nie dzieje, ale możemy już nieco poznać główną bohaterkę. Widać, że ratuje własny tyłek w potrzebie. Ale to dobrze, ja lubię takie dziewczyny (sama nią jestem). Mam pytanie - czy jest Ślizgonką?
OdpowiedzUsuń"telewidzjer", ahahha. ^^
Masz świetny styl pisania, lubię twoje opisy, zarówno scenerii, jak i uczuć.
Proszę bardzo! Jestem urodzona do tego, by pomagać. ^^
Czekam na kolejny rozdział,
Luniaczek
Witaj ;)
OdpowiedzUsuńKurczę! Cały rozdział to praktycznie opis tego co robi Lucy. Może z początku byłam sceptycznie nastawiona do tak opisowego wpisu, ale już w środku czytania wszystkie negatywne opinie wyleciały z mojej głowy. Naprawdę, czytało się bardzo szybko i sprawnie. Musiałam sobie uświadomić, że teraz dziewczyna żyje sama sobie, mając tylko nadzieję, że jej bliscy trzymają się życia, a jej samej nie dosięgnie zło Lordzia Voldzia. Wbrew temu co Lucy o sobie myśli, ja w dalszym ciągu uważam ją za bohaterkę. Nie każdy miałby odwagę się ratować. Kim jest Ethan? Chyba dla dziewczyny bardzo ważną osobą, którą mam nadzieję odnajdzie. Musi odnaleźć! Widać, że bohaterka jest na skraju wytrzymania i psychicznego i fizycznego. Żal mi jej. Czekam na rozwinięcie akcji, pewnie czeka ją mnóstwo przeszkód ;)
Jestem mega pozytywnie nastawiona do Twoich opisowych rozdziałów ;)
Całuję,
Lady Stoneheart (Muffin)
Bardzo ciekawy rozdział, zakochałam się w szablonie !
OdpowiedzUsuńOpis Lucy... no powiem ci , że nie nudziłam się, mimo iż większość opisy nudzą :P Ja mam problem, jak mam opisywać coś xD nie mam nerwów i muszę długo nad tym siedzieć xP Tobie wyszło to bardzo lekko i przyjemnie :)
Ethan.... bardzo tajemnicza postać, która jest bliska dla dziewczyny. Mam nadzieję, że niedługo ją przybliżysz bardziej :)
Weny :)
Szczerze powiedziawszy, to do samego opisu historii byłam trochę sceptycznie nastawiona, ale po przeczytaniu treści już mi przeszło i z chęcią dowiem się więcej o poczynaniach Lucy i jej walce o przetrwanie.
OdpowiedzUsuńJednakże nie mam takiego zdania jak ona sama o sobie, w końcu jakoś musi sobie radzić, przynajmniej na początku, gdy jest całkiem sama, pozbawiona wszystkiego i w ogóle. W końcu nikogo nie morduje ani nie bogaci się kosztem innych, by sprawić, by cierpieli jak ona.
Jednakże nadal zastanawiam się, dlaczego Hogwart został zrównany z ziemią, skoro Voldemortowi bardzo zależało na szkole i przecież chciał kształcić kolejne pokolenia czarodziejów czystej krwi, by rządzili oni światem. Dlatego czekam na późniejsze wyjaśnienia tej kwestii.
Trochę się też zdziwiłam, że barman nie zechciał części pieniędzy wieczorem, szczególnie że widział, w jakim stanie jest dziewczyna i że nawet z późniejszą zapłatą mogłoby być ciężko. A przynajmniej ja to tak widzę.
Bym zapomniała, bardzo podobała mi się wzmianka o telewizorze. Niby takie nic na pierwszy rzut oka, ale świetnie oddało klimat oraz pokazanie, że Lucy rzeczywiście jest czarownicą.
Pozdrawiam serdecznie :)
Lubię alternatywy HP, za co duży plus.
OdpowiedzUsuńLucy. Wydaje się bardzo ciekawą postacią. Bardzo dobrze ją przedstawiłaś. Chociaż ona uważa się za tchórza, to myślę, że nim nie jest.
Ethan, widać, że bohaterce zależy na nim. Mam nadzieję, że żyję.
Podobają mi się twoje opisy. Wszystko dokładnie opisujesz, uczucia, refleksje. Świetnie ci to idzie. Rozdziały szybko i płynnie się czyta.
Historia zapowiada się bardzo ciekawie.
Czekam na następny rozdział i pozdrawiam.
[ zmieniacz-czasu-victorii.blogspot.com ]
rozdział faktycznie trochę krótki, ale nie jestem zwolenniczką przedłużania czegoś na siłę więc nie marudzę ^^
OdpowiedzUsuńpodoba mi się Twój styl, naprawdę. bogate i plastyczne opisy sprawiły, że zaczęłam się rozpływać (a może to ten upał? żartuję :P)
Lucy ocenia się zbyt srogo, ale nie dziwię się jej. ciężko przewidzieć, jak powinien się zachować człowiek w takich sytuacjach.
pozdrawiam i czekam na kolejny post.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńKomentuje drugi raz, bo poprzednio dodało mi się jako odpowiedź do poprzedniego komentarza ;c
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale byłam na wyjeździe i wróciłam niedawno.
Rozdział bardzo mi się podobał! Uwielbiam Twój styl pisania, jest takki wciągający i płynny - czytając, człowiek nie zacina się i nie gubi przy tym wątku :D Polubiłam Twoje opowiadanie.
Czekam na kolejny rozdział!
Pozdrawiam, czarna :)
http://czarna-miniopowiadania.blogspot.com/
Ostatnio bardzo rzadko czytuję nowe opowiadania na blogach, robię się zbyt wybredna, szczególnie, że coraz rzadziej trafia mi się coś dobrego. Twoje opowiadanie przywróciło mi jednak wiarę w to, że w blogosferze można jeszcze znaleźć dobre, oryginalne fanfiction.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim podoba mi się pomysł - nigdy nie czytałam tego typu opowiadania, na ogół też jestem zwolenniczką kanonu, ale nie powiem, zaciekawiła mnie alternatywa, w której HP przegrywa, a świat magii pogrąża się w chaosie. Zaciekawiła mnie też główna bohaterka, bo lubię czytać opowiadania, w których występują OC. Ileż można czytać w kółko o jednych i tych samych postaciach kanonicznych?
W każdym razie, świetnie opisany motyw ucieczki bohaterki, jej ukrywania i prób odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Naprawdę jestem ciekawa, co dalej, jak to się wszystko potoczy, i czy Lucy zostanie szybko odnaleziona, czy może uda jej się dalej skutecznie ukrywać.
Mam też nadzieję, że szybko pojawi się nowy rozdział, bo widzę, że od tego minęło już trochę czasu. Mam nadzieję, że to opowiadanie nie jest porzucone.
ps. Zapraszam do mnie na http://grant-w-hogwarcie.blogspot.com/ . Będzie mi bardzo miło, jeśli zajrzysz :).
Ogólnie przyjemnie :) Ale na samym początku mówisz, że nic jej się nie śniło, a potem o głosach, które do niej wołały podczas snu. Zdecyduj się.
OdpowiedzUsuńJak mniemam akcja toczy się podczas drugiej bitwy o Hogwart? I Lucy myśli, że Potter nie żyje? Ciekawa jestem czy naprawdę umarł i zmieniasz fabułę czy jednak okaże się, że żyje. Mam nadzieję, że nikt jej nie będzie gonił i uda jej się uciec.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie http://corka-severusa.blogspot.com/