sobota, 5 lipca 2014

1. debiutantka

Wydawało się, że las nie ma końca.
Od kilku godzin wędrowałam między drzewami, a każdy, choćby najdrobniejszy, szelest przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Mój oddech był nieustannie ciężki, nie potrafiłam się uspokoić. Dopiero gdy między liśćmi zaczęły przebijać się pierwsze promienie ciepłego, majowego słońca, odczułam ulgę – byłam daleko od największego niebezpieczeństwa i choć bez różdżki, to jednak względnie uspokojona. Wciąż znajdowałam się na skraju paniki i wiedziałam, że śmierciożercy mogą mnie znaleźć w każdym momencie, jednak musiałam choć na chwilę odsapnąć, tak więc zwolniłam kroku i kiedy uznałam, że to miejsce nadaje się do spoczynku, ciężko usiadłam na wilgotnej ściółce, nie dbając o jakiekolwiek magiczne zabezpieczenia. Byłam zbyt zmęczona, żeby o tym myśleć, a mech był wtedy taki wygodny, taki miękki, że szybko zasnęłam. Nie śniło mi się wtedy wiele – a może po prostu nie pamiętam.
Gdy się obudziłam, słońce stało już wysoko na niebie, było więc koło południa. Przespałam wprawdzie kilka godzin, jednak czułam się tak samo zmęczona, jak wcześniej, może nawet bardziej. Czułam się, jakbym miała piasek pod powiekami, oczy mocno mnie piekły i, mimo że starałam się tego nie robić, często je tarłam, co w sumie tylko pogarszało sytuację. Może to wszystko miało związek z głosami, które słyszałam w snach. Wołały one moje imię, potępiały mnie za tchórzostwo i oznajmiały, jaka kara mnie czeka. Czułam się przez nie zmiażdżona, jakbym faktycznie zasługiwała na los gorszy od śmierci. To ja powinnam stać na miejscu Luny, dzieci i opiekunek. Powinnam wić się na zimnej posadzce, palona żywcem. Mimo, że zaczynał się trzeci dzień maja, było bardzo zimno.
Dopiero teraz odczułam, jak bardzo brakuje mi różdżki. Nie jestem przyzwyczajona do radzenia sobie bez magii, ponieważ zazwyczaj, gdy było mi zimno, albo zakładałam sweter, albo ogrzewałam powietrze dookoła prostym zaklęciem. Teraz doskwierał mi brak obu tych rzeczy, więc jedyne, co mi zostało, to skulić się na ziemi i objąć nogi ramionami. I wtedy, w tym zimnym  lesie, gdzie tak bardzo doskwierała mi samotność, w moich myślach pojawiło się jedno słowo. Jedno imię.
– Ethan – szepnęłam, a w moich oczach zakręciła się łza. Pociągnęłam nosem i poczułam do siebie samej jeszcze większe obrzydzenie. Przez całą noc ani razu o nim nie pomyślałam, uległam instynktowi i ratowałam własne życie, zapominając przez to o reszcie świata – również o Ethanie, który albo teraz walczy, albo ucieka, tak jak ja, albo już nie żyje. Jeśli znajdował się w sercu bitwy, w Hogwarcie, to co z nim teraz? Co z samym Hogwartem? Harry Potter nie żyje. Teraz dopiero to do mnie dociera.
Harry Potter nie żyje.
Nasza nadzieja na wybawienie, nasz obrońca, nasza przepowiednia. Przecież zostało powiedziane, że on nas wszystkich uratuje, a gdzie teraz jest? Nie żyje!
Harry Potter.
Nazwisko, które jeszcze kilka dni temu napawało mnie entuzjazmem i radością, przywoływało wizję szczęśliwego świata, bez Sami–Wiecie–Kogo, bez jego sługusów, bez morderstw, dzisiaj jest symbolem największej porażki magicznego świata. Jak to możliwe, że on zginął? To musi być jakieś kłamstwo, podstęp, mistyfikacja!
Nie potrafiłam uwierzyć w słowa Luny. Nigdy wcześniej nic nie zostało mi odebrane w tak gwałtowny i brutalny sposób, jak teraz nadzieja. Skoro nie ma już Dumbledore'a, Harry'ego, profesor McGonagall, a Voldemort przejął władzę nad magicznym światem... Gdzie mam się podziać? Boję się jeszcze bardziej, niż w nocy. Wtedy działałam pod wpływem impulsu i adrenaliny, teraz mój lęk jest prawdziwy i uzasadniony. Muszę na razie zostać tutaj, w lesie, znaleźć jakąś różdżkę w pobliskich wsiach i po prostu sobie poradzić.
Powoli się podniosłam, rozciągając wszystkie kończyny. Wzdrygnęłam się, gdy coś przeskoczyło w moim lewym barku. Bolały mnie mięśnie i stawy, czułam w nich kilometry przebyte nocą. Teraz rozejrzałam się dookoła. Otaczały mnie krzewy, drzewa, trawy – po prostu las. Delikatny wiatr poruszał liściastymi koronami, młode pnie uginały się, jęcząc przy tym głośno. Szczęśliwie dla mnie, było jasno i widziałam dosyć wyraźnie. Pierwszy krok okazał się być najtrudniejszy, jakby nieprzerwanie tkwiła we mnie obawa, że zaraz wyskoczy na mnie horda śmierciożerców, więc gdy pod moim butem gałązka pękła z trzaskiem, spięłam się do biegu. Nic jednak się nie stało, żadne klątwy nie poszybowały w moją stronę, żadne wrzaski nie przerwały leśnej ciszy. Zmieniło się jedynie moje nastawienie, bowiem przy każdym kolejnym kroku czułam się coraz spokojniejsza, aż w końcu przeszłam do intensywnego marszu. Wymachiwałam również rękami, chcąc się chociaż trochę rozgrzać, gdyż majowe słońce nie grzało bynajmniej tak mocno, jak bym chciała. W dalszym ciągu czułam potworne poczucie winy i obrzydzenie względem samej siebie, ale wiedziałam, że muszę coś zrobić, bo jeśli już uratowałam swoje życie, to warto byłoby je zachować na dłużej. Musiałam znaleźć jakąś wioskę czy małą miejscowość, miejsce, w którym mogłabym przenocować i coś zjeść. Nie dałabym rady przeżyć w lesie choćby kilku dni, magia zawsze wszystko ułatwiała. Tacy są w większości czarodzieje – przyzwyczajeni, że nie muszą wykonywać żadnej ciężkiej pracy, a wystarczy tylko ruch nadgarstka i machnięcie różdżką. Jak wygodnie.
Trochę żałuję, że od urodzenia byłam tak zależna od magii, bo teraz nie posiadam niemal żadnych manualnych zdolności. Nigdy w życiu nie rozpalałam ogniska, nie zbierałam jagód ani grzybów, a już na pewno nie ubijałam zwierząt, żeby otrzymać świeże mięso. Nie łowiłam też ryb, nie plotłam niczego z liści, trawy i gałęzi, nie wspinałam się na drzewa. Całe życie spędziłam w ciepłym i wygodnym domku, z wszystkim podanym na tacy. Obecność dzikich zwierząt mnie przeraża, a świadomość, że w tym lesie jest mnóstwo insektów przyprawia o szybsze bicie serca. Modlę się tylko, żeby nie był to las podobny do hogwardzkiego Zakazanego Lasu, bo jeśli tak będzie, to chyba zacznę żałować ucieczki z Doliny Godryka jeszcze bardziej.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy ujrzałam w oddali światła latarni. Przyśpieszyłam kroku, chcąc tam dotrzeć przed zmrokiem, chociaż moje nogi niemalże odmawiały posłuszeństwa. Byłam wykończona; od wczorajszego wieczora nic nie piłam ani nie jadłam, a wiele godzin biegu i marszu wyzuło mnie z sił. Po drodze rozglądałam się w poszukiwaniu jakichkolwiek owoców, ale jak już jakieś znalazłam, to nie zrywałam ich w obawie przed zatruciem. Widok wioski ucieszył mnie więc niezmiernie i dojście do niej stało się moim głównym celem. Żeby tego dokonać, musiałam jeszcze zejść ze wzgórza, dzielącego las od domów. Nie było ono bardzo strome, jednak powoli robiło się już ciemno, a na stopach miałam buty niezbyt przystosowane do tego wypraw. Westchnęłam głęboko, po czym zaczęłam mozolnie schodzić, uważając, by nie zahaczyć stopą          o wystający konar lub jakiś kamień. Upadek nie skończyłby się zbyt wesoło.
Gdy w końcu dotknęłam pewnego gruntu, odetchnęłam z ulgą. Wioska, do które wjazd znajdował się zapewne z drugiej strony, wyglądała na zamieszkaną. W niektórych oknach błyskało migotliwe światło, a pod jednym z budynku – stwierdziłam, że to jakiś bar – panował dość duży ruch, co chwilę ktoś wchodził albo wychodził. Na prawo ode mnie znajdowały się pastwiska i zagrody. Błądziło tam jeszcze kilka owiec, które co kilka minut odzywały się swoim beczeniem. Kawałek dalej dostrzegłam mężczyznę na końskim grzbiecie. Natomiast lewa strona była niemal całkowicie zabudowana. Budynki mieszkalne, kilka sklepów, bardziej w głębi ratusz. Centralnie na wprost mnie znajdował się okrągły rynek, na środku którego stał wysoki pomnik, przedstawiający rosłego mężczyznę w bardzo pewnej siebie pozie. Wyglądał jak władca, piękny i potężny.
Ruszyłam przed siebie, ostrożnie kładąc stopy na brukowanej ulicy. Bałam się, że i tutaj dotarli śmierciożercy, chociaż wszystko wskazywało, że mieszkają tu mugole.
Weszłam do baru, który tak naprawdę okazał się być czymś w rodzaju karczmy. Przy dużych stołach siedziało po kilkanaście osób, przeważnie mężczyzn. Wszyscy sączyli piwo i głośno rozmawiali. Co chwilę ktoś wybuchał śmiechem. Pomiędzy klientami krążyła szeroko uśmiechnięta kelnerka, natomiast za ladą stał wyraźnie znudzony barman. Jego wzrok utkwiony był w małym pudełku wiszącym nad półką z alkoholami. Na owym pudełku widać była kilka malutkich postaci, zażarcie ze sobą dyskutujących. Pamiętam ten przedmiot z lekcji mugoloznawstwa: to chyba telewidzor, telewizjor czy... W każdym razie coś z tele. Widziałam to nieraz w podręczniku, ale mimo to zadziwił mnie widok tej maszyny tutaj. Dla mugoli to coś najnormalniejszego pod słońcem, podczas kiedy dla nas, czarodziejów, kwalifikuje się to do obiektów czarno magicznych. Przełknęłam ślinę i podeszłam do baru, jednak mężczyzna nie zwrócił na uwagi, nadal zapatrzony w ekran.
Odchrząknęłam i dopiero wtedy zwrócił na mnie uwagę. Jego małe oczy zlustrowały mnie, zaczynając na czubku głowy, a kończąc na brzuchu. Barman uniósł brwi w niemym zdziwieniu – musiałam wyglądać strasznie, spocona i brudna, z liśćmi oraz gałązkami zaplątanymi we włosach.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho, odkrywając że mój głos również nie był w najlepszej formie. Odkaszlnęłam, zastanawiając się, czy moje słowa były wystarczająco głośne.
– Dobry – burknął barman, odwracając się w moją stronę. Pokaźny brzuch tego postawnego i bardzo umięśnionego mężczyzny przykryty był czerwoną koszulką z nadrukiem, na jego nadgarstkach zawiązanych było kilka rzemyków, a szyję zdobił krzyżyk zawieszony na srebrnym łańcuszku. Nie miał wcale włosów, co przy krzaczastych brwiach i krótkiej brodzie sprawiało dosyć groźne wrażenie, szczególnie że nie patrzył na mnie przyjaźnie. Raczej podejrzliwie. – W czym mogę pomóc? – zapytał, a głos doskonale odzwierciedlał jego wygląd – szorstki i niezbyt życzliwy.
– Chciałabym wynająć pokój na jedną noc.
– Oczywiście. Czy przynieść do pokoju kolację? – Barman zapisał coś w notesie, kiedy potwierdziłam. Sięgnęłam do kieszeni, ale wtedy mężczyzna zaoponował. – Zapłaci pani rano, jeśli pani to nie przeszkadza. Zsumujemy wtedy wszystko. Proszę o tym nie zapomnieć. – I podał mi klucz do pokoju numer 14. Przyjęłam go, po czym skierowałam się na schody. Po drodze minęłam suszarkę z zawieszonymi na niej ubraniami i walcząc z wyrzutami sumienia, zdjęłam z niej kilka bar majtek, skarpetek oraz spodnie i bluzę, po czym szybko przemierzyłam odległość dzielącą mnie od pokoju. Gdy drzwi się za mną zamknęły, wypuściłam głośno powietrze, uświadamiając sobie, że od momentu odejścia od baru je wstrzymywałam.
Pokój był mały i urządzony skromnie, ale dosyć przytulnie. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno z widokiem na rynek, tuż pod nim stało kuszące mnie łóżko, a prostopadle do niego, na prawo ode mnie, duża szafa. Po lewej były drzwi, zapewne prowadzące do łazienki. Na drewnianej podłodze leżał zaś kremowy dywan. W pokoju panował przyjemny, kwiatowy zapach, który zawdzięczałam pewnie wazonowi pełnemu lilii, który zdobił mały stolik nocy. Żałowałam, że w wyposażeniu pokoju nie znalazł się ten przedziwny wynalazek mugoli, telewidzjer, który widziałam na dole.
 Rzuciłam ubrania na łóżko i zajrzałam za drugie drzwi; faktycznie znajdowała się tam łazienka, bardzo mała, ale tak samo jak pokój, dosyć miła dla oka. Wycofałam się do pokoju, gdzie położyłam się na łóżku, oczekując na kolację, podczas kiedy moje myśli były wciąż zaprzątnięte wydarzeniami ostatniego dnia. Krzyki tamtych dzieci wciąż obijały się o ściany mojej czaszki, kiedy próbowałam się choćby trochę odprężyć. Nie zasługiwałam na odpoczynek ani na schronienie, choć oba teraz dostałam. Tak to właśnie wygląda.

Nie spałam długo tej nocy, by nie przegapić świtu. W szafie znalazłam stary, poniszczony plecak, jednak jako tako nadawał się jeszcze do noszenia. Wrzuciłam do niego moje stare ubrania, zeszłego wieczoru wyprane w zimnej wodzie, oraz połowę wczorajszej kolacji, szczelnie zapakowaną w papier śniadaniowy, o który poprosiłam kelnerkę. Sprzed drzwi innego klienta sprzątnęłam wiązane buty z wysokimi cholewami (sprawiały wrażenie ciepłych i bardzo wytrzymałych), które ich właściciel musiał tam zostawić, nie chcąc nabrudzić w pokoju. Rzeczywiście, były one mocno zabłocone, ale akurat mi to nie przeszkadzało. Oprócz tego w plecaku znalazło się mydło znalezione w łazience, litrowa butelka po brzegi wypełniona wodą oraz zapałki, które zdążyłam wczoraj zamówić przy barze. Barman zapytał, czy nie chcę zapalniczki i choć wizja posiadania przedmiotu, o którym uczyłam się na mugoloznawstwie była bardzo pociągająca, to jednak odmówiłam i wzięłam dobrze znane mi zapałki. To była ta bezpieczniejsza opcja.
Szybko ubrałam się i przerzuciłam plecak przez ramię. Otworzyłam okno, starając się nie robić hałasu, po czym przerzuciłam jedną nogę na drugą stronę. Dokładnie pode mną znajdowało się usypane siano. Sama nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. To było jak uśmiech od losu, chociaż doskonale wiedziała, że akurat do mnie nie powinien się on uśmiechać. Ulica również była pusta, co w gruncie rzeczy o te porze nie powinno mnie dziwić – słońce jeszcze nie wzeszło.
Nabrałam powietrza w płuca, mocno zacisnęłam zęby, żeby przypadkiem nie krzyknąć, po czym przerzuciłam nad parapetem drugą nogę i puściłam się framugi. Leciałam tylko przez chwilę i mimo siana mającego zamortyzować upadek, poczułam ból w kości ogonowej. Jęknęłam, podnosząc się i wyciągając ze sterty plecak. Czeka mnie dzisiaj jeszcze długa droga i mam nadzieję, że będę już daleko stąd, kiedy zorientują się, że zniknęłam.
Nie dość, że tchórz, to jeszcze złodziejka i oszustka. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale mimo to czuję się nieco rozgrzeszona, jakby chęć ratowania życia mogła mnie ułaskawić. Jedyny problem tkwi w tym, że nie wiem, co robić dalej. Gdzie iść? Nie mam żadnego obranego celu ani schronienia, w którym mogłabym zatrzymać się na dłużej. Nie wiem, co z moją rodziną. Rodzice mieszkali w Londynie, ale czy jeszcze tam są? Czy w ogóle żyją? Ta myśl przyprawia mnie o dreszcze. Przypominam sobie, że mój brat ma tyle lat, co najstarsze dzieci w domu opiekunek.

Ruszam naprzód. Nie wiem nawet, czy muszę uciekać. Nie jestem nikim ważnym, może śmierciożercy nie zamierzają ścigać każdego napotkanego czarodzieja. Może zapomną o tej drobnej, tchórzliwej, nic nie znaczącej dla świata Lucy Holt. Taką mam nadzieję. Po raz pierwszy w życiu chcę, by ktoś o mnie zapomniał. Po raz pierwszy modlę się do Boga, by mi pomógł. Dzisiaj debiutuję. W tchórzostwie, kradzieży, oszustwie i w modlitwie.

___

Rozdział jest krótki, ale wydaje mi się, że zawarłam w nim wszystko, co chciałam.
Dziękuję za komentarze pod prologiem, wiele to dla mnie znaczy. Cieszę się, że wam się podoba.
Luniaczku, dziękuję za kod na akapity, jest wielce przydatny! :)
Pozdrawiam cieplutko ;)

10 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Niby jeszcze nic się nie dzieje, ale możemy już nieco poznać główną bohaterkę. Widać, że ratuje własny tyłek w potrzebie. Ale to dobrze, ja lubię takie dziewczyny (sama nią jestem). Mam pytanie - czy jest Ślizgonką?
    "telewidzjer", ahahha. ^^
    Masz świetny styl pisania, lubię twoje opisy, zarówno scenerii, jak i uczuć.
    Proszę bardzo! Jestem urodzona do tego, by pomagać. ^^

    Czekam na kolejny rozdział,
    Luniaczek

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj ;)

    Kurczę! Cały rozdział to praktycznie opis tego co robi Lucy. Może z początku byłam sceptycznie nastawiona do tak opisowego wpisu, ale już w środku czytania wszystkie negatywne opinie wyleciały z mojej głowy. Naprawdę, czytało się bardzo szybko i sprawnie. Musiałam sobie uświadomić, że teraz dziewczyna żyje sama sobie, mając tylko nadzieję, że jej bliscy trzymają się życia, a jej samej nie dosięgnie zło Lordzia Voldzia. Wbrew temu co Lucy o sobie myśli, ja w dalszym ciągu uważam ją za bohaterkę. Nie każdy miałby odwagę się ratować. Kim jest Ethan? Chyba dla dziewczyny bardzo ważną osobą, którą mam nadzieję odnajdzie. Musi odnaleźć! Widać, że bohaterka jest na skraju wytrzymania i psychicznego i fizycznego. Żal mi jej. Czekam na rozwinięcie akcji, pewnie czeka ją mnóstwo przeszkód ;)
    Jestem mega pozytywnie nastawiona do Twoich opisowych rozdziałów ;)

    Całuję,
    Lady Stoneheart (Muffin)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy rozdział, zakochałam się w szablonie !
    Opis Lucy... no powiem ci , że nie nudziłam się, mimo iż większość opisy nudzą :P Ja mam problem, jak mam opisywać coś xD nie mam nerwów i muszę długo nad tym siedzieć xP Tobie wyszło to bardzo lekko i przyjemnie :)
    Ethan.... bardzo tajemnicza postać, która jest bliska dla dziewczyny. Mam nadzieję, że niedługo ją przybliżysz bardziej :)

    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze powiedziawszy, to do samego opisu historii byłam trochę sceptycznie nastawiona, ale po przeczytaniu treści już mi przeszło i z chęcią dowiem się więcej o poczynaniach Lucy i jej walce o przetrwanie.
    Jednakże nie mam takiego zdania jak ona sama o sobie, w końcu jakoś musi sobie radzić, przynajmniej na początku, gdy jest całkiem sama, pozbawiona wszystkiego i w ogóle. W końcu nikogo nie morduje ani nie bogaci się kosztem innych, by sprawić, by cierpieli jak ona.
    Jednakże nadal zastanawiam się, dlaczego Hogwart został zrównany z ziemią, skoro Voldemortowi bardzo zależało na szkole i przecież chciał kształcić kolejne pokolenia czarodziejów czystej krwi, by rządzili oni światem. Dlatego czekam na późniejsze wyjaśnienia tej kwestii.
    Trochę się też zdziwiłam, że barman nie zechciał części pieniędzy wieczorem, szczególnie że widział, w jakim stanie jest dziewczyna i że nawet z późniejszą zapłatą mogłoby być ciężko. A przynajmniej ja to tak widzę.
    Bym zapomniała, bardzo podobała mi się wzmianka o telewizorze. Niby takie nic na pierwszy rzut oka, ale świetnie oddało klimat oraz pokazanie, że Lucy rzeczywiście jest czarownicą.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię alternatywy HP, za co duży plus.
    Lucy. Wydaje się bardzo ciekawą postacią. Bardzo dobrze ją przedstawiłaś. Chociaż ona uważa się za tchórza, to myślę, że nim nie jest.
    Ethan, widać, że bohaterce zależy na nim. Mam nadzieję, że żyję.
    Podobają mi się twoje opisy. Wszystko dokładnie opisujesz, uczucia, refleksje. Świetnie ci to idzie. Rozdziały szybko i płynnie się czyta.
    Historia zapowiada się bardzo ciekawie.
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam.

    [ zmieniacz-czasu-victorii.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń
  6. rozdział faktycznie trochę krótki, ale nie jestem zwolenniczką przedłużania czegoś na siłę więc nie marudzę ^^
    podoba mi się Twój styl, naprawdę. bogate i plastyczne opisy sprawiły, że zaczęłam się rozpływać (a może to ten upał? żartuję :P)
    Lucy ocenia się zbyt srogo, ale nie dziwię się jej. ciężko przewidzieć, jak powinien się zachować człowiek w takich sytuacjach.
    pozdrawiam i czekam na kolejny post.

    OdpowiedzUsuń
  7. Komentuje drugi raz, bo poprzednio dodało mi się jako odpowiedź do poprzedniego komentarza ;c
    Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale byłam na wyjeździe i wróciłam niedawno.
    Rozdział bardzo mi się podobał! Uwielbiam Twój styl pisania, jest takki wciągający i płynny - czytając, człowiek nie zacina się i nie gubi przy tym wątku :D Polubiłam Twoje opowiadanie.
    Czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam, czarna :)
    http://czarna-miniopowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnio bardzo rzadko czytuję nowe opowiadania na blogach, robię się zbyt wybredna, szczególnie, że coraz rzadziej trafia mi się coś dobrego. Twoje opowiadanie przywróciło mi jednak wiarę w to, że w blogosferze można jeszcze znaleźć dobre, oryginalne fanfiction.
    Przede wszystkim podoba mi się pomysł - nigdy nie czytałam tego typu opowiadania, na ogół też jestem zwolenniczką kanonu, ale nie powiem, zaciekawiła mnie alternatywa, w której HP przegrywa, a świat magii pogrąża się w chaosie. Zaciekawiła mnie też główna bohaterka, bo lubię czytać opowiadania, w których występują OC. Ileż można czytać w kółko o jednych i tych samych postaciach kanonicznych?
    W każdym razie, świetnie opisany motyw ucieczki bohaterki, jej ukrywania i prób odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Naprawdę jestem ciekawa, co dalej, jak to się wszystko potoczy, i czy Lucy zostanie szybko odnaleziona, czy może uda jej się dalej skutecznie ukrywać.
    Mam też nadzieję, że szybko pojawi się nowy rozdział, bo widzę, że od tego minęło już trochę czasu. Mam nadzieję, że to opowiadanie nie jest porzucone.
    ps. Zapraszam do mnie na http://grant-w-hogwarcie.blogspot.com/ . Będzie mi bardzo miło, jeśli zajrzysz :).

    OdpowiedzUsuń
  9. Ogólnie przyjemnie :) Ale na samym początku mówisz, że nic jej się nie śniło, a potem o głosach, które do niej wołały podczas snu. Zdecyduj się.
    Jak mniemam akcja toczy się podczas drugiej bitwy o Hogwart? I Lucy myśli, że Potter nie żyje? Ciekawa jestem czy naprawdę umarł i zmieniasz fabułę czy jednak okaże się, że żyje. Mam nadzieję, że nikt jej nie będzie gonił i uda jej się uciec.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie http://corka-severusa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Statystyka